O otyłości i odchudzaniu....

Jak wiadomo, prawie całe życie jestem na diecie. Jest to bardzo złe rozwiązanie, bo gdy na ów diecie nie jestem rzucam się na jedzenie i konsekwencje tego są opłakane. Przed ciążą wzięłam się dość mocno za siebie, trenowałam przede wszystkim i forma dość szybko mi wzrosła. Niestety podczas ciąży przytyłam 26 kg, oczywiście nie odmawiałam sobie większości zachcianek i dobił mnie jeszcze lekarski zakaz wysilania się ze względu na ryzyko przy moim wysokim ciśnieniu. W rezultacie pod koniec ciąży nie dość, że stałam się mega gruba to jeszcze opuchnięta. Po porodzie i owszem, po 2 tygodniach miałam już 10 kg mniej z tej puli 26 kg, jednakże tłuszcz na rozciągniętym brzuchu wisiał, a uwagi ludzi, którzy jak już tu kiedyś pisałam - sądzą, że grubemu dopieprzać to nie grzech, doprowadzały mnie do rozpaczy. Znów, więc, gdy już mogłam, zaczęłam ćwiczyć i pokonałam kolejne 10 kg. Bilans jednak nadal wychodził na plus, a zważywszy na moją wagę "początkową" przed ciążą, wpadłam tak czy siak w pierwszy stopień otyłości. Po pewnym czasie, ze względu na różne perturbacje życiowe, związane z zalataniem w związku z amputacją nogi taty, Maryśkowymi wieczornymi jękami spowodowanymi przez mamibrak i sezonem ogródkowym, przestałam chodzić na ćwiczenia. Przytyć w prawdzie nie przytyłam, bo wahania po 2 kg w tę i z powrotem nie uważam za tycie, jednakże nadal wisi nade mną ta cholerna "otyłość" i choć może nie wielka, to być w tej kategorii to straszna potwarz, wstyd i żal... Sytuację pogorszył jeszcze fakt, iż moja tarczyca po ciąży doszła do wniosku, że należy mi się jeszcze Hashimoto (lub jak ostatnio od kogoś usłyszałam Hieroshima :), czyli autoimmunologiczne zapalenie tarczycy. W pierwszej fazie miałam mega nadczynność i powiem szczerze nawet się ucieszyłam, bo cóż to oznacza - chudnięcie na potęgę. Niestety nie w moim przypadku. Nie schudłam "od tego" nic, a przy wchodzeniu w fazę niedoczynności straciłam połowę włosów, a odchudzanie jest teraz dwa razu trudniejsze ze względu na tego cholerstwa właściwości oraz potworny spadek energii.
Jednakże mam oczy i patrzę dookoła, a tu wśród moich znajomych ludzi troszkę, co się zawzięli i im się udaje lub już udało. Myślę sobie, wiedzę o odchudzaniu mam, tyle, że gdy człowiek łakomy lub mu się nie chce to zawsze wymyśla jakieś wymówki. A to, że święta/urodziny/wesele jakieś zaraz będzie, więc po co zaczynać... A to, że siły nie mam, albo nie chce mi się ciągle pamiętać o stałych porach dietetycznych posiłków.
Ale ostatnio zaczęłam mówić otwarcie o moim wstyldliwym problemie braku kontroli nad własnym odżywianiem, o podjadaniu (w nocy też-wstyd) i poniekąd zaczęłam uzyskiwać od tych osób motywację i chęć wsparcia. Gdy zaczęłam mówić o tym otwarcie nagle chciałabym spełnić swoje postanowienia, nie tyle ze wstydu, ile z chęci pokazania, że już mi lepiej i że potrafię znów być w czymś silna, bo życie daje w kość wieloma aspektami, ale tu przecież chodzi o mnie. O moje samopoczucie. O moje zdrowie. O moją kondycję. O mój wizerunek.
Poszłam po rozum do głowy i zamiast wymyślać jakieś diety cud, Dukany, Atkinsy, kapuściane itd, postanowiłam przeznaczyć na proces odchudzania więcej czasu. Doszło do mnie, że inaczej się nie da i że diety zbyt restrykcyjne dla mnie są katastrofalne w skutkach, gdy trwają od poniedziałku do piątku, a w weekend kończą się wielkim obżarstwem. Odkopałam więc dietę ułożoną dawno temu przez moją dietetyczkę. Zasady proste, menu łatwe, bez żadnych "avokadów" chodakowskiej itp. Po prostu 5 kontrolowanych wagowo posiłków w określonych odstępach czasu. Nie będę na razie pisać o efektach, bo to kilka dni, jednak czuję się dobrze, cieszę się na myśl o przyrządzaniu tych kolorowych dietetycznych potraw i mimo tego, że na razie jestem jeszcze troche głodna to i tak wiem, że to uczucie głodu w końcu minie i będzie ok. Piję nawet wodę niegazowaną, a właściwie wmuszam ją w siebie, bo nie przepadam, ale też ktoś kiedyś mi mówił, że łatwo jest się przyzwyczaić.

Dzisiaj przedstawiam dwa przepisy na dietetyczne obiady, zdjęcia niestety z telefonu, gdyż nie mam chwilowo innej możliwości wykonywania fotek.

Mintaj "po grecku"


* 150 g mintaja,
* 30 g kaszy kuskus (sucha masa)
* średnia cebula,
* średnia marchewka,
* łyżeczka oleju,
* natka pietruszki (opcjonalnie),
* przyprawy: sól, pieprz, curry

Rybę ugotować, kuskus przyrządzić wg opisu na opakowaniu, cebulę zeszklić na oleju, dodać startą marchewkę i przyprawy.

Makaron, kurczak i świetna sałatka



* 30 g makaronu pełnoziarnistego Lubella (sucha masa)
* 130 g piersi z kurczaka podsmażonej na łyżeczce oleju z dodatkiem ulubionych przypraw,
* 80 g fasolki szparagowej,
* 5 pomidorków koktajlowych,
* natka pietruszki,
* łyżeczka oleju, sól, pieprz
Sałatka: fasolkę ugotować al dente, ostudzić w durszlaku pod zimną wodą, Pomidorki przekroić na połówki, dodać do fasolki, dodać natkę, olej i przyprawy. Pychota.




  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

Kasztanek kasztanek, znalazłam go na trawie...

Dopadło i mnie. Kaszlem się zaczęło, później katar, lekka gorączka i większość planów szlag wziął. Marycha, jako, że ostatnio rzucił jej się "mamibrak" też oczywiście chora, wczoraj jej kluchowatość osiągnęła swój zenit, na szczęście po wizycie u lekarza mamy plan i czujemy się z dnia na dzień co raz lepiej.
Jako, że nienawidzę, gdy jestem chora najbardziej tego, że trzeba siedzieć w domu, (właściwie nie wiem czemu kisić się we własnych bakteriach?) dziś z Marychą ubrałyśmy się ciepło i ruszyłyśmy na misję - zbierania kasztanków. Towarzyszyła nam wykonana wczoraj przeze mnie sówka. Na koniec wstąpiłyśmy do "Dziadzia", który jest wielkim fanem ów bloga, tak więc i jemu należy się tu miejsce w postaci zdjęcia z Marychą.
Miłego weekendu!








  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

Motylki i czapy

Dzień jak co dzień :) Próbuję ogarnąć dom, pracę i Maryśkę jednocześnie.... Dlatego też wrzucę jedynie kilka zdjęć, m.in. rozchodnika, na którym zrobiły sobie wyżerkę wszystkie okoliczne nektarochłonne owady oraz mej pięknej córci, która dopadła mamine szydełkowe wyroby, no i wracam do pracy, bo muszę dwa projekty koncepcyjne dokończyć, a to idealny czas, gdy Mania śpi. Baj!





  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

"Sekret ogrodnika" i patrolnięte grzybobranie

Dziś urodzinki mego męża, tak więc przygotowałam ciastotort (takbym nazwała ten twór) własnego autorstwa. Jakże oryginalna nazwa "Sekret ogrodnika" wzięła się stąd, iż bita śmietana zabarwiona została przeze mnie na zielono, natomiast między śmietaną a biszkoptem mieści się ów sekret złożony ze świeżych owoców :)

Dodatkowo, po powrocie męża, dziecko nasze jedyne podrzuciliśmy ciotce, a sami wybraliśmy się na 1,5 godzinną wyprawę po grzybki. Grzybów jest dużo, jednakże las wyschnięty na wiór, a w związku z tym grzyby lekko suche i na cienkich nóżkach. Mimo to pełen koszyk uzbierany, teraz część pokrojona czeka w garnku na jutrzejsze wiktuały, część się suszy, a maślaki oddałam mamie na zupę :)

Fotorelacja:







  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

Jabłka, zimny łokieć i koniki

Dziś pogoda cudna:) Ja dziś wbrew niedoczynności tarczycy nad wyraz zabiegana:) Dodatkowo "ciocia Monika" (czyli moja osobista świadkowa:-) zrobiła nam przyjemność przyjeżdzając do nas na rowerze. Dobrze czasem się spotkać i pogadać na luzie, mi to jakoś powera dodało :*
Jako, że sad rodziców mych tuż za ogrodzeniem poszłyśmy z Manią po jabłka. Jak wiadomo soki robię w mej superhipersokowiróce, a i tym razem zaczęłam jabłka suszyć na jakże dietetyczne czipsy jabłkowe. Skorzystają wszyscy, Marycha też. No, a jak sad to i koniki przecież nasze się kręcą i wciąż podrzucam im czerwone jabłuszka :)

Moja najukochańsza kasztanka Mathanuska... kto by pomyślał, że ma już 35 lat! Trzyma się dobrze, a i emeryturę chyba ma niezłą u nas.

Fotorelacja:













  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments