Anioły w domu i liście w ogrodzie

Dziś jako, że przy posiadaniu małego dziecka, nie istnieje nic takiego, jak dodatkowa godzina snu przy przestawianiu czasu na zimowy, troszku sobie odbiłam tę niesprawiedliwość poprzez twórcze działanie. Dawno temu bawiłam się w malowanie aniołów, jakoś dziś mnie naszło, aby wykorzystać ów wcześniej użyty motyw do pomalowania wieszaczków wczesniej zakupionych w sklepie. Czekały na mnie ponad miesiąc, bo najpierw myślałam, żeby zrobić na nich transfer, ale jakoś tak...anioły się prosiły. Są to anioły eksperymentalne, malowane metodą mieszaną. Najpierw sklejkę pomalowałam sprayem na złoto, następnie ołówkiem narysowałam anioły i malowałam moimi zeschniętymi resztkami farb akrylowych. Chciałam dodać szczegóły i napisy cienkopisami, jednak teraz wiem, że był to błąd, bo przy pokrywaniu całości lakierem akrylowym cienkopisowy tusz się rozmazuje i popsuł mi cały efekt niestety :/ Do mojego domu jednak są w sam raz, teraz tylko miejsce dla nich znaleźć trzeba.




Następnie ubrawszy Maniuchę-pyzuchę ciepło wyruszyłyśmy po "Dziadzia", a później razem z nim poszliśmy szukać przygody w naszej alei lipowej. Liści w bród, koniki przyszły na jabłka, a Marycha miała moc uciech szalejąc w szeleszczącym dywanie z liści.






  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

Wrocław, krasnale i Góry Sowie

W ostatni piątek wyruszyliśmy rodzinnie do Wrocławia na ślub i wesele naszego osobistego Kuzyna. Rodziny troszkę we Wrocławiu mamy, tak więc bardzo się cieszyłam na wyjazd, zwłaszcza, że Łukasz Wrocławia nigdy nie widział jeszcze. Pojechaliśmy bez Maryśki i choć dzielnie zniosłam "ostatnie buziaczki" z Manią u babci (teściowej), to jak tylko zamknęłam drzwi samochodu rozbeczałam się i musiałam chwilę się uspokajać, aby móc funkcjonować dalej przez następne 400km. Nie sądziłam, że będzie mi tak trudno rozstać się na pare dni z dzieckiem. 
Do Wrocławia przyjechaliśmy popołudniu, zameldowaliśmy się u wujków i zdążyliśmy wyskoczyć na Stare Miasto. No cóż, Wrocław jest jeszcze piękniejszy niż go zapamiętałam, można spacerować wciąż zachwycając się czymś nowym. 
Następnego dnia odbywało się wesele, z resztą w pięknym miejscu. Jedną piosenkę Państwo Młodzi zadedykowali rodzinie z Wawy, a zmierzając na parkiet usłyszałyśmy od dja, że na warszawkę nie wyglądamy. Aby rozwiąc wątpliwości spytałam, czy to miał być komplement, czy wręcz przeciwnie ? Odparł, że komplement, bo wyglądamy i zachowujemy się jak mili ludzie :). Skwitowaliśmy to tym, że warszawiakami od pokoleń jesteśmy stąd ta pomyłka:P Choć tak czy siak już od paru ładnych lat mieszkam pod wawą i jest mi z tym bardzo dobrze.
Zabawa była przednia, a następnego dnia wybraliśmy się do ogrodu botanicznego i już sobie obiecałam, że musimy odwiedzić to miejsce jeszcze raz tyle, że późną wiosną. Pięknie.

Kaktusy w Ogrodzie Botanicznym


Kąpielisko miejskie we Wrocławiu


Ogród botaniczny


Polowanie na krasnale rozpoczęliśmy od krasnala Botanika:)



Platany spotkasz we Wrocławiu....


Najpiękniejsza dynia ozdobna na świecie :)

Krasnal z dzidzią, a ja myślę o Mani.,,


Łukasz i wielkie krzesło:)


Niebieskie tramwaje i Wrocław nocą


Uwaga osły :)


Raj, czyli kuzki i owieczki


Wyprawa w Góry Sowie... Przepiękne miejsce, choć naznaczone okropną hitlerowską historią...









Aby mur nie uciekł... :P


Wyprawa tramwajem do centrum /taka ze mnie wieśniaczka, że nie wiedziałam, że bilet można kupić w tramwaju i zapłacić kartą zbliżeniowo :P/


Z wujkiem, który pokazuje nam Ostrów Tumski.
Reasumując, bardzo się cieszę z naszej weselno ślubnej wyprawy do Wrocławia, Spotkałam (dziadka)stryjka, wujostwo i kuzynostwo, którym bardzo dziękuję za gościnę, kochanego wujka Wojtka i przede wszystkim na nowo odkryłam najpiękniejsze miasto w Polsce - Wrocław...
A! no i pierwszy raz od 17 miesięcy wyspałam się! i to 3 noce pod rząd! :P (babcia już gorzej:P)

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments

Road(book) trip, czyli nasza mazowiecko-podlaska włóczęga

Wczoraj z mężem mym wybraliśmy się na "Mazowiecką włóczęgę 4 x 4" z ekipą "Polskie Bezdroża". Trasa ułożona była tak, że zahaczyliśmy mazowszem o podlasie.
Rano na stacji po śniadanku otrzymaliśmy roadbooki i ruszyliśmy w drogę po bezdrożach. W skrócie napiszę, iż ubóstwiam tego typu wyprawy, zwiedzanie rzadko odwiedzanych miejsc i kulturalne jeżdżenie po bezdrożach, lasach, polach.
Odwiedziliśmy Kosów Lacki, Liw, Węgrów i wiele wsi i miasteczek z pogranicza województw mazowieckiego i podlaskiego. Osobiście nie przepadam za tymi rejonami, gdyż krajobrazowo są dość monotonne, jednak po tego typu wyprawie człowiek dowiaduje się więcej spoglądając na przyrodę, wiejskie zagrody, biedę i bogactwo obok siebie. Tu gdzie mieszkam, nie widzi się tych różnic na co dzień, gdyż Warszawa powoli wchłania okolice i więcej ludzi "miejskich" (he he) przeprowadza się tu na wieś. Tam, wieś jest wsią i zawsze gdy odjadę choć 30 km dalej od miejsca, w którym mieszkam, znów sobie przypominam, jak wyglądały moje okolice jeszcze 20 lat temu, gdy krowy i normalne gospodarstwa rolnicze były tu na porządku dziennym.

W każdym razie wyprawa się udała, nie mogę się doczekać kolejnej. A oto pare zdjęć.


Oto ja na stacji BP w Stojadłach


Ciemny las i dzielny Jimny przed nami


A oto stado krów mięsnych. Spytałam pana rolnika, któy akurat się tam znajdował, ile ich jest, bo im dalej się jechało, tym było ich więcej. "Pani, teraz to jakieś 200, ale 70 już sprzedałem". Szacun :)


A na podlasiu co skrzyżowanie to kapliczka....



Podlaskie przestrzenie i duuuużo nieba.



Pod pewnym kościołem znajdowały się "ekologiczne" tabliczki z XIX w. było ich ze 30, a każda z nich obdarzona mądrością....



Zamek w Liwie


Punkt widokowy...





Kościół w Kosowie Lackim, gdzie odnaleziono El Greco.


Szalone krowy :)










  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS
Read Comments